Zanim powstała Planeta dzika, czyli rajd na Pomorze – małe podsumowanie
Pomorze – małe podsumowanie
W zeszłym roku (2015), kiedy idea pisania w Internecie o naszych podróżach była nam jeszcze daleka, wybraliśmy się rowerami na Pomorze realizując trasę Świnoujście – Gdańsk. Nie jest to trasa wyszukana, wręcz można by ją zaklasyfikować do najbardziej uczęszczanych tras w Polsce (jak z resztą wakacje nad Bałtykiem). Jednak, podsycani wspomnieniami sielskich wakacji z dzieciństwa i zachęceni łagodnym profilem trasy, z zapałem młodego harcerza wyruszyliśmy na 5 dniową wyprawę brzegiem morza Bałtyckiego.
Trasę
Wyznaczyliśmy sobie sami. Nie lubimy korzystać z gotowców, bo zwykle nie odpowiadają w pełni naszym celom, omijają co ciekawsze miejsca lub każą nadrabiać niepotrzebne kilometry. Tym razem głównie opieraliśmy się na czerwonym szlaku pomorskim i międzynarodowym R10 (o R10 więcej tutaj).
O przebiegu rajdu
Na początek chcemy podzielić się ogólnymi refleksjami o trasie. Nasz szlak był w gruncie rzeczy przyjemny i niewymagający kondycji sportowca. Codziennie towarzyszył nam piękny nadmorski krajobraz i mieliśmy okazję doświadczenia dzikich plaż, których rzekomo w Polsce już nie ma. Są, tylko trzeba wyściubić nos poza kurort. Nawierzchnia głównie asfaltowa (poza terenem Słowińskiego Parku Narodowego, gdzie przygotowane były pięknie utwardzone drogi leśne) zachęcała do nabijania kilometrów.
Jedyne zastrzeżenie mamy do fragmentu czerwonego szlaku przy miejscowości Łazy za Mielnem, gdzie 5 km musieliśmy pchać rowery piaszczystą plażą… Rezultatów tego przedsięwzięcia możecie się domyślić (albo przeczytać o nich w następnym poście). Niestety jedyną alternatywą dla tej wędrówki po plaży było zrobienie 20 km pętelki. Leń drzemiący w naszych głowach nawet nie pozwolił nam się zastanowić nad drugą opcją, więc wpadliśmy w piaszczystą przygodę…

Malownicze rozlewiska koło Kołobrzegu
Poza incydentem z plażą raz jeszcze daliśmy wpakować się w żółty szlak biegnący przez południową, bagnistą (sic!) część Słowińskiego Parku, ale to znowu opowieść na inny post.
Poza tym nie mieliśmy kłopotów z trasą.
Za to mieliśmy je z innymi ludźmi, mianowicie z urlopowiczami. Swój jakże cenny czas urlopu wykorzystywali do wyładowania skumulowanej przez cały rok agresji. Oczywiście na nas. I choć stosowaliśmy się do przepisów. Korzystając ze ścieżek rowerowych nie raz obrywaliśmy cięgi za „jazdę tam gdzie nie wolno” (bo symbol roweru na czerwonym bruku oznacza zakaz poruszania się tym pojazdem, a jakże!). Tyle nienawiści, wulgaryzmów i chamstwa nie doświadczyłam nigdy wcześniej.
Przeraża mnie całkowity brak empatii tych wszystkich Januszów i Halinek z Kozich Wólek, którzy nie sięgają myślą dalej niż do kolejnych frytek i lodów z budy na deptaku. Bardzo przykro mi było, kiedy po przepedałowaniu w ciągu dnia kilkudziesięciu kilometrów usłyszałam kilka słów „prawdy” o rowerzystach.
W tym momencie zrodził się w nas pomysł,
by następne wyprawy organizować w miejsca odludne, gdzie nie będziemy przepraszać wielceandrzejowstwa za to że żyjemy. Miejsca dzikie, ale niekoniecznie odległe, takie o których ludzie często nie wiedzą, chociaż mają je pod nosem. Miejsca, gdzie rządzi natura a człowiek jest jej małą częścią, nie odwrotnie. Tak powstała idea wypraw „Planeta dzika”.
Nasze media społecznościowe: Google plus, Instagram, Facebook.
O innych rzeczach w krakowie przeczytacie tu…
1 Odpowiedź
[…] Swoją prawdziwą próbę przyczepka miała przejść na naszej pierwszej wspólnej wyprawie na Pomorzu ale oczywiście zanim zdecydowaliśmy się w niej wieźć nasz bagaż zrobiliśmy kilka prób na […]